13 marca, 2024

Wish you were here…

autor: Ewa Kawałko

„Wszystko może się zdarzyć teraz, gdy przejechaliśmy przez ten most – pomyślałem. Wszystko w świecie.” 
Cytat z książki „Wielki Gatsby” – F.Scott Fitzgerald

*

Maszyna wylądowała o czasie. Gdy stanął na schodach samolotu, rozejrzał się wokół. Na twarzy poczuł upalny podmuch wiatru o zapachu słonej pomarańczy. Zamknął oczy i zaciągnął się nim z niekłamanym zadowoleniem, aż poczuł w całym ciele wewnętrzną radość. Spojrzał w dół. Na płycie lotniska z szerokim uśmiechem czekał już znajomy kierowca w lśniącym, czerwonym Chevrolecie Bell Air. Trochę się postarzał… zresztą tak jak on sam.
– Jest mi niezmierne miło znów Pana widzieć, panie Scott – powiedział kłaniając się w pas.
– Dziękuję Eduardo. I z wzajemnością. Nieźle się trzymasz. – stwierdził, radośnie poklepując go po ramieniu.
– Ech, wie Pan jak to jest: Czasem lepiej – czasem gorzej. Ale nie narzekam. Za to Pan nieustannie w świetnej formie.
– Lata lecą. To już nie to co kiedyś. Cieszmy się z tego co mamy, bracie.
Zabrał walizkę gościa i włożył do niezbyt dużego bagażnika, po czym otworzył mu drzwi. Mężczyzna wsiadł do auta wyścielonego skórą w kolorze burgundu. Rozsiadł się wygodnie, by móc całym sobą chłonąć to miasto.
– Jak Panu minęła podróż, sir? – zapytał
– A, dziękuję, w porządku. Nawet się zdrzemnąłem. Dzięki temu siedmiogodzinny lot trochę się skrócił. Prawdę mówiąc ekscytacja mnie nie opuszcza odkąd wyleciałem o świcie z Los Angeles. Nie mogę się doczekać, aż znajdę się znów w Vedado i napiję rumu. Ciekawy jestem, jak się tu wszystko zmieniło przez te lata.
– Domyślam się. Minęło w końcu trochę lat odkąd był Pan tutaj ostatnim razem.
– O tak,…to taka podróż do przeszłości.
I w tej chwili jego wzrok zawiesił się z sentymentem na nieistniejącym punkcie w oddali. Przez zamglony wzrok widział znów miejsce, do którego właśnie zmierzał. Nie zadawał kierowcy pytań o to miejsce. Nie chciał burzyć sobie obrazu który zapamiętał. Zamierzał sam dowiedzieć się co w tej chwili tam dzieje.

Podróż z lotniska w do hotelu miała trwać około pół godziny. Popołudniowe słońce dawało się we znaki. Prażyło niemiłosiernie. Dobrze, że Scott miał na głowie lekki biały kapelusz pasujący do lnianego garnituru. Tylko w takim ubraniu da się przetrwać w upalnym klimacie. Lecz i tak marzył już o tym by się odświeżyć. Lecz zanim trafi do hotelu musi najpierw odwiedzić „to” miejsce.
Gdy jechali ulicami, kipiące gwarem i kolorami miasto było na pełnych obrotach. Pewnie jeszcze niektórzy przedłużyli sobie poobiednią sjestę, ale handel tu nigdy nie ustaje. Słychać było klaksony aut, głośne rozmowy w charakterystycznym, kubańskim stylu pełnym ekspresji, handlujących na chodnikach sprzedawców owoców i  napojów chłodzących, dzieci grające byle gdzie sfatygowaną piłką… Ech, co za klimat, pomyślał. Nawet nie miałem świadomości jak mi tego brakowało.
Po drodze rozpoznawał znajome ulice, które wyglądały dziś nieco lepiej niż trzydzieści lat temu. Niektóre domy choć częściowo odrestaurowano, inne zostały zastąpione nowymi, ale wciąż nastrój tych miejsc pozostał ten sam. Kościół, przy którym pastor Jose witał wiernych przemalowano na biało i zrobiono płotek dookoła trawnika, a za nim kwiaty. Dom Marii, w której wtedy podkochiwali się wszyscy faceci, zyskał nowe skrzydło. Pewnie wyszła za mąż za dobrego prawnika, ma trójkę dzieci, a dziś pewnie już wnuki i wciąż nieźle im się powodzi – zgadywał. Ciekawe, który z nich jest tym szczęściarzem? Mam nadzieję, ze mają się dobrze – pomyślał.

Z każdą uliczką domy wyglądały coraz okazalej i piękniej. Zbliżali się w końcu do najbogatszej dzielnicy miasta w okolicy Malecon. Rosnące wszędzie palmy królewskie – potężne i piękne drzewa, zdolne znieść napór huraganów, szumiały nad głowami. Ale niższe krzewy były gęstsze i pełne okazałych kwiatów, tworząc solidną zasłonę przed wiatrem. Wśród nich hibiskusy i pachnące jaśminowce. Do tego drzewka cytrusowe i niespotykane nigdzie indziej na świecie orchidee. Ta mieszanka zapachów, kształtów i kolorów była mocno wyczuwalna. Zwłaszcza, gdy siedzi się w kabriolecie, można doświadczać tych wrażeń silniej. Wdychał więc ten koktajl starając się zatrzymać to wrażenie by starczyło mu na dłużej. Serce waliło mu coraz mocniej, gdy Eduardo skręcił w ostatni zakręt prowadzący na Avenida Passeo. Znów poczuł się jak dwudziestoparolatek.
– Eduardo, proszę zatrzymaj się tutaj. Chciałbym sam dojść do domu.
– Oczywiście, panie Scott. Zaczekam tu na Pana jak długo będzie trzeba. A potem zawiozę Pana do hotelu.
– Dziękuję.
Wysiadł i spokojnym krokiem, rozglądając się dookoła z wyczulonymi zmysłami, szedł w stronę willi, w której spędził szczęśliwy czas młodości. Zza drzew wyłaniały się już mocne kolumny podtrzymujące wielki taras na piętrze, który jednocześnie dawał cień tarasowi dolnemu. Na podłodze z kamiennych płyt dających chłód bosym stopom, stały obszerne i wygodne rattanowe sofy, na których lata temu toczyło się życie towarzyskie. Ileż tu wypito rumu, ileż wspaniałych posiłków zjedzono, ile spotkań, ważnych i nieistotnych rozmów za dnia i nocą, śmiechu i łez…bukiet wydarzeń. Jest co wspominać.
Podszedł bliżej ostrożnie nie wiedząc czy dom jest zamieszkały. Oglądał rzeźby wciąż stojące w tych samych miejscach na tarasie, jakby zastygły w czasie. Posadzone w donicach bukszpany były dokładnie przystrzyżone, a na sofach zauważył białe poduchy. Na jednym z krzeseł leniwie wylegiwał się kot. Było słychać świergot ptaków. Stanął przy furtce domu spoglądając na wysokie palmy na chudych nogach nad jego głową po czym zadzwonił dzwonkiem. Czuł napięcie nie będąc pewnym czy ktoś otworzy. Uchyliły się drzwi. W progu stała szczupła, biała kobieta w kwiecistej sukience, w wieku około 60 lat. Włosy miała w lekkim nieładzie i próbowała je pośpiesznie doprowadzić do porządku.

– Pan do mnie?- zapytała z amerykańskim akcentem.
– Przepraszam, nie chcę Pani niepokoić. Nazywam się Scott O’Brien i… mieszkałem kiedyś w tym domu.
– Ach tak? – odrzekła zbliżając się do furtki przyglądając mu się badawczo. – Dawno to było?
– Trzydzieści lat temu. Kawał czasu. Wróciłem jednak do rodzinnych stron w Stanach Zjednoczonych i tam już zostałem. Marzyłem długo aby wrócić tu kiedyś. Przyleciałem dzisiaj aby odszukać to miejsce i powspominać.
Kobietę już zaintrygowało tych kilka zdań.
– Jestem Sara. Sara Farrat. -przedstawiła się idąc w jego kierunku. – Proszę wejść, zapraszam na taras. Może napije się pan czegoś? – zaproponowała, tak gorąco dziś.
– Dziękuję, to bardzo miło z Pani strony. Chętnie.
Gdy zbliżał się go foteli kot leniwie uniósł głowę, ale nie zareagował. Zatem gość nie wzbudził w nim podejrzeń. Zauważyła to też Sara, tym bardziej ze spokojem poszła do domu po napój. Nad głową, jak wtedy, wielkie wiatraki mieszały gorące powietrze dając chyba pozorne złudzenie, że jest chłodniej. Na srebrnej grawerowanej tacy kobieta przyniosła dzbanek z wodą z ćwiartkami limonek i dwie szklanki. Postawiła ją na niskim stoliku. Usiadła naprzeciwko niego wciąż sondując go wzrokiem.
– Proszę opowiedzieć coś więcej, ciekawa jestem tej historii.
Nalała wody i podała mu. Oparła się o fotel i założyła nogę na nogę trzymając w dłoniach szklane i zamieniła się w słuch.
– Nie chcę Pani zanudzać ale…. wypił łyk orzeźwiającego napoju… – Otóż mieszkałem tu po studiach, które skończyłem jeszcze w Berkeley. Przyjechałem tu wtedy z moją żoną Betty, na placówkę dyplomatyczną. Wynajęliśmy ten dom z uwagi na jego wspaniałą architekturę, ten okazały taras… i basen w którym uwielbialiśmy się chłodzić w upalne dni. Prawdę mówiąc marzę o kąpieli w nim od lat… Te szumiące palmy, cykady dające koncert, szklaneczka rumu i książka. Lubiliśmy chodzić na spacery Bulwarem Malecon, kiedy nie wiało zbyt silnie. Podziwialiśmy te obłędne, różowe zachody słońca. Wielu ludzi tak robiło. Spotykaliśmy tam znajome twarze. A.. albo imprezy z poznanymi tu amerykanami, przy muzyce i tańcach. Cóż to był za czas. Niedługo potem urodziły się tu nasze dzieci, Tom i Emma, z którymi pluskaliśmy się do zmroku w basenie. Jak one to lubiły.. a śmiechu było co niemiara. A kiedy już poszły spać, razem z Betty delektowaliśmy się czasem dla siebie odpoczywając na leżakach i godzinami wymyślając przyszłość. Dodatkowo ten klimat zawsze dawał wrażenie wiecznych wakacji. Dobrze nam tu było. Byliśmy młodzi,.. z apetytem na życie. Często wspominaliśmy te lata jako najpiękniejsze w naszym życiu.
W jego oczach pojawiła się nostalgia jakby w tej chwili jakaś magiczna siła przeniosła go w tamte lata. Zamyślił się na dobre. Sara patrzyła na niego z uśmiechem w kąciku ust. Przyglądała się nieznajomemu, przystojnemu mężczyźnie, dobrze ubranemu i z eleganckimi manierami i powoli zaczynała go lubić. Wrażliwość z jaką opowiadał o swoim życiu ujęła ją.


– Mam do Pani ogromną prośbę, jeśli to nie kłopot. Czy pozwoliłaby mi Pani spojrzeć choć na moment na basen za domem? Doprawdy, śni mi się nieraz po nocach.
– Oczywiście, nie widzę przeszkód. Chodźmy.
– Dziękuję.
Szli tarasem dookoła domu mijając donice z kwiatami, zapewne posadzone przez  Sarę. Ich kolory prężyły się w słońcu nie mając nic lepszego do roboty. Scott rozglądał się uważnie, by nie pominąć niczego i aby jak najwięcej sobie przypomnieć i też jak najwiecej zapamiętać. Stanęli przy kamiennej balustradzie tarasu i jego oczom ukazał się znajomy widok. Woda w basenie skrzyła się w słońcu. Była cudownie turkusowa od mozaiki, którą wyłożoną była niecka basenu. Palmy kołysały się na lekkim wietrze dając upragniony cień. Były też leżaki, zapewne już nowe, bo tyle lat by nie przetrwały. Poczuł niezwykłą przyjemność w tej chwili.
– Proszę zejść na dół. Zostawię Pana samego aby mógł Pan nasycić się tym widokiem.
– Dziękuję. To bardzo miłe z pani strony.
Powoli schodził po kamiennych schodach a przed oczami, jak film, przewijały mu się obrazy tych kilku lat. Znów słyszał śmiech dzieci gdy oblewały się wodą lub ścigały dookoła basenu. Upominał je wtedy z przejęciem w obawie, by nie połamały sobie nóg na śliskiej nawierzchni. Usłyszał także głos Betty wołający wszystkich na popołudniową przekąskę, zazwyczaj z owocami guawy lub papai. Ech, jak wszystkim smakowały.
Podszedł do basenu. Włożył dłoń do wody. Zagarniał wodę w jedną i drugą stronę jakby chciał zebrać te wszystkie wspomnienia naraz. Była przyjemnie chłodna. Przetarł mokrymi dłońmi twarz dla odświeżenia. Z uwagą, by się nie przewrócić ułożył się na leżaku. Wiatr zawiał nagle trochę silniej, jakby wiatr historii. Nie tylko jego własnej, ale także niełatwej historii tego miasta i kraju. Tych trudnych dla mieszkańców czasów, które jednak dla niego i jego rodziny nie były tak dotkliwe. Mając świadomość tego wszystkiego był wdzięczny, że dane mu było to wszystko tu przeżyć.

Zamknął oczy przewijając taśmę filmową swoich wspomnień wstecz. Jego ciało się rozluźniło i zasnął. Przyśnił mu się ten jedyny wieczór, kiedy koloryt nocy był tak niezwykły, że wszyscy w okolicy wyszli wtedy przed domy by podziwiać to niezwykłe zdarzenie. Był wtedy z Betty na wieczornym raucie w pobliskim hotelu Roc Presidente, na zaproszenie gubernatora miasta. Goście wytwornie ubrani, jak na dyplomatów przystało, z szampanem w ręku rozmawiali nad wielkim basenem z widokiem na plażę, z dużą ilością leżaków, parasoli i palm. Grupa jazzowa grała standardowe kawałki, a goście podrygując w rytm muzyki bawili się znakomicie.

Nagle coś zaczęło się zmieniać i noc zrobiła się w kolorach fioletu, a barwna poświata na domach, drzewach i trawnikach wydawała się jak nie z tego świata. Wszyscy zadawali sobie pytania co jest powodem takiego stanu. Nawet woda w basenie przyjęła niezwykły odcień. Do dziś nie dowiedział się czym było spowodowane to zjawisko atmosferyczne ale sprawiło ono, że zapamiętał ten czerwcowy dzień wyjątkowo dobrze. Drzemka trwała jednak niedługo. Obudził go kot ocierający się o jego łydkę. Ocknął się nagle spłoszywszy go a on wydał charakterystyczny koci odgłos kiedy coś go wystraszy. Czmychnął w momencie w zarośla. I za chwilę pojawiła się Sara pytając czy wszystko dobrze.


– Tak, wszystko w porządku- odparł. To tylko kot… i ten…wielki sen.
Wstał energicznie z leżaka i poszedł po schodach w jej kierunku.
– Pani Saro, jestem Pani niezmiernie wdzięczny. Nie chcę zajmować pani więcej czasu bo z pewnością ma pani swoje obowiązki, ale może dała by się pani zaprosić na spacer lub szklaneczkę rumu wieczorem? Zachowałem się nieodpowiednio opowiadając tylko o sobie, a z chęcią dowiem się w jaki sposób pani znalazła się w tym domu, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu. Przepraszam, jeśli moja propozycja jest nieodpowiednia, ale nawet nie wiem czy mieszka Pani sama czy może z mężem lub rodziną.- spojrzał pytająco na nią.
Patrzyła na niego nieco zmieszana, choć miała ochotę zgodzić się na tę propozycję. Ale zanim zdążyła otworzyć usta z odpowiedzią Scott znów zaczął mówić
Zatrzymałem się w Hotelu Rock Presidente. Mój szofer czeka na mnie za rogiem. Jeśli zgodzi się pani ze mną spotkać, przyjadę z nim po panią. Tymczasem już znikam. To była przyjemność panią poznać. Do widzenia. Patrzyła na niego nieco zmieszana, choć miała ochotę zgodzić się na tę propozycję. Ale zanim zdążyła otworzyć usta z odpowiedzią Scott znów zaczął mówić. I ukłoniwszy się nisko ruszył w kierunku furtki.
– Panie Scott- powiedziała nieśmiałym głosem kobieta. – Będę gotowa na dziewiętnastą.
– Jestem zaszczycony! – odrzekł z energią i znów się ukłonił. Będę punktualnie. Do zobaczenia zatem.

Spokojnym krokiem, z błogim wyrazem na twarzy szedł w kierunku samochodu. Z daleka spostrzegł Eduardo rozmawiającego z mężczyzną, który przycinał kwiaty w ogrodzie. Ale gdy tylko ich wzrok się spotkał kierowca podszedł już do drzwi pasażera by być w gotowości kiedy Scott podejdzie.

…cdn